Reportaż historyczny Joanny Czeczott można czytać równolegle z „Dziennikami kołymskimi” Jacka Hugo-Badera. Obie książki łączy chęć przyjrzenia się miejscu, w którym znajdowały się łagry, a w których dzisiaj toczy się zwyczajne życie. Czeczott i Hugo-Bader opisują inne rejony, Hugo-Bader jest dużo bardziej obecny w tekście, a Czeczott dyskretniejsza, jednak w obu przypadkach najistotniejszą kwestią jest pamięć i to, co z nią jesteśmy w stanie zrobić i co ona może z nami uczynić. Kazachstan jako miejsce łagrowego zesłania zamienia się w wielkie więzienie, z którego nie ma ucieczki. Wyrok, który może spotkać każdego, rzekoma kara, choć nie wiadomo, co jest przewinieniem, upodlenie wywiezionych i niszczenie ich tożsamości poprzez odebranie wszystkiego, co ważne, emocjonalnie drogie, oferujące cień nadziei. Czeczott przypomina reguły rządzące tym okrutnym światem. Koncentruje się jednak przede wszystkim na teraźniejszości. Opowiadając o tym, co było, mówi wiele o tym, co jest. Portretuje rzeczywistość paradoksów, w której trzeba zapomnieć, aby w samotności przechowywać pamięć, trzeba zapatrzyć się w przyszłość, aby akceptować współegzystowanie byłych więźniów i strażników, trzeba ignorować przemijanie, żeby uświadomić sobie trwałość tego, co kiedyś było codziennością, trzeba starać się nie patrzeć w ziemię, bo ta jest pełna trupów, i udawać, że spojrzenie w oczy żywym skutecznie odwraca od śmierci. Książka Czeczott to także opowieść o reglamentowaniu wiedzy po to, by ukryć zbrodnie, by nauczyć się żyć na nowo, by usprawiedliwić własne czyny, by pozostać wiernym władzy i by mieć wpływ na budowę nowej rzeczywistości. Bardzo dobre!
Joanna Czeczott, Cisza nad stepem. Kazachstan i pamięć o Rosji, Wyd. Czarne, Wołowiec 2025.